Prolog
Siedziałam w jasnym, przestronnym salonie i przyglądałam się każdemu zdjęciu na ścianie. Na pierwszym – uśmiechnięci rodzice podczas wyjazdu do Paryża, a w tle Wieża Eiffla. Na drugim – ja z mamą; kompletne przeciwieństwa. Na trzecim – Amelia, moja starsza siostra. Zginęła w wypadku samochodowym. Na ostatnim – znów ja, ale tym razem z rodzeństwem: Margaret, Tomem i najmłodszym członkiem rodziny Jakiem.
Byliśmy szczęśliwi. Byliśmy jednością. Mówiliśmy sobie o wszystkim. Dzieliliśmy się problemami.
Zasłuchana we własne myśli, nie zauważyłam, że Jake wlazł na moje kolana. Pociągnął mnie za włosy. Popatrzyłam na jego śliczną, małą buźkę. Miał wypieki na twarzy. - Pobawisz się ze mną? – przekrzywił lekko głowę. - Zależy w co…. – i tak wiedziałam co odpowie. - W WOJSKO!!! – krzyknął i pomachał mi czapką moro przed nosem. Założył ja sobie na głowę, a następnie zeskoczył z moich kolan i wyciągnął pistolet. – Pif-Paf-Pif-Paf – krzyknął – Broń się!
I wtedy go zauważyłam. Szedł chodnikiem. Miał na sobie czarny płaszcz. W ręku trzymał parasolkę.
- Patrz Julie, jaki dziwny pan! – krzyknął Jake i wskazał go rączką.
Ogarnęło mnie dziwne przeczucie. Stałam i patrzyłam jak nieznajomy mężczyzna skręca w ścieżkę prowadzącą do naszego domu. Czułam śmierć, jednak stałam bezradnie w miejscu.
|